Wszyscy wkoło narzekają na pogodę. Że siąpi, że zimno, że kurtki trzeba wyjąć z pawlacza (matko, jak ja uwielbiam to słowo), że „wstajesz ciemno, kładziesz się ciemno”. No po prostu „najgorzej”.
Ja znam jednak takich, co tylko zacierają ręce. Bo wszystkie powyższe symptomy wskazują im jednoznacznie na…zbliżające się otwarcie sezonu snowboardowego. Skąd to wiem? Bo z jednym takim szaleńcem mieszkam. Mój mąż, podczas gdy przeciętni zjadacze chleba włóczą się po ulicach z nosami na kwintę, lata jak wścieknięty na treningi, aby we właściwym momencie zaprezentować właściwą formę.
Snowboard jest jego wielką pasją, jednak ze względu na warunki atmosferyczne może ją rozwijać niestety tylko przez kilka tygodni w roku. Bo jeśli już sypnie śnieg, co wcale nie jest takie oczywiste, to za sekundę miliard osób wbije się na stok w Zieleńcu, żeby chociaż przez chwilę porozkoszować oczy i kończyny dolne białym puchem , rozjeżdżą, zatłoczą i namiastkę szczęścia zabiorą. Wyjechać można, a i owszem, ale raz, że to kosztuje już nieco więcej, a dwa – pochłania urlop, jakże cenny w planowaniu podróży z ukochaną małżonką ;).
Dlatego też, żeby móc skorzystać w pełni z trwającego relatywnie krótko sezonu, warto się do niego odpowiednio zawczasu przygotować, minimalizując tym samym ryzyko kontuzji i przeciążeń. My jak zwykle korzystamy z podpowiedzi najlepszych, dlatego też i z Wami postanowiliśmy podzielić się wskazówkami klasy masters. Tym razem inspiracja popłynie od Wojtka „Gniazdo” Pawlusiaka, znakomitego snowboardera, specjalizującego się m.in. w jibbingu, czyli jeździe po poręczach, murkach i innych tego typu szalonych obiektach.
Zapraszamy na jego fejsbukowy filmik!
ps. piękny model na zdjęciu poniżej to też wspaniały snowboarder. Ma na imię Sebastian i jest moim mężem 😉