To gdzie emerytura? Pod egipską palmą czy na tarasie Twojej podwarszawskiej daczy, Siódmego Nieba? Bo zakładam, że kiedyś wreszcie przestaniesz pracować…
I tu Cię zdziwię, ale coraz częściej myślę o tym by “odejść w stan spoczynku”. Wbrew temu, co wiele osób zdaje się myśleć, ja nie tylko leżę i pachę, ale współzarządzam jedną z kluczowych na branżowej scenie firm, co wymaga ode mnie nie lada siły i jest okupione ciągłym stresem. Prawdę mówiąc nie wiem, czy nie jestem tym zmęczona bardziej niż w momentach, gdy musiałam o 4 nad ranem przesuwać z miejsca na miejsce ciężkie kejsy i szarpać się ze stadem rozwydrzonych hostess (śmiech). I mimo, iż traktuję firmę jak swoje wyśnione i wymarzone dziecko i ciężko mi sobie siebie wyobrazić poza tą branżą, to coraz częściej mam zwyczajnie dość.
Uprzedzając pytania – nie, nie myślę o wchodzeniu w żaden inny biznes. Marzę o czasie na podróże i wolontariat. Oraz spotkania z Wami, moi kochani przyjaciele. Dlaczego tak? Bo coraz częściej czuję, że co miałam udowodnić, to udowodniłam. Pokazałam światu, a przede wszystkim sobie, że mogę. Niektórym pewnie trudno w to uwierzyć, zwłaszcza zważywszy na zawodowy moment, w jakim się obecnie znajduję. Sukces, świetnie prosperująca firma, nic tylko odcinać kupony. A ja się szczerze pytam : po co? Oczywiście byłabym obłudnikiem twierdząc, że z pieniędzmi nie żyje się łatwiej. Wiele spraw załatwiam sprawniej, szybciej, przyjemniej. Niemniej jednak potrzeby, które możesz nimi wypełnić, w pewnym momencie się wyczerpują, a na polu walki zostają te, które z kasą nie mają nic wspólnego. Jakkolwiek trywialnie to nie zabrzmi – czy kolejna super kiecka da mi zdrowie? Czy nowe buty spowodują, że nie będzie mi smutno? Na chwilę pewno tak (śmiech), jednak w dłuższej perspektywie o co innego zupełnie w życiu chodzi. W moim życiu.
Ostatnimi czasy przytrafiło mi się wiele okropnych historii związanych z moimi bliskimi, zdrowiem czy wręcz życiem. W takich momentach robisz sobie rachunek sumienia i zastanawiasz się quo vadis? I kto tak naprawdę jest prawdziwym przyjacielem, a kto wydmuszką dryfującą wraz z Twoją dobrą passą. Te konstatacje bolą. Bezinteresowność jest na wagę złota i nie da się jej kupić za żadne pieniądze. Dodatkowo wierzę w los i mam niejasne przeczucie, że nie wszyscy mi dobrze życzą. Ludziom ciężko jest przełknąć sukces innych, nie mówiąc już o szczerej radości z powodzenia przyjaciół. Nie bez powodu stare powiedzenie mówi, że prawdziwych przyjaciół nie poznaje się w biedzie, ale po tym jak znoszą twój sukces. Na co mi ta zawiść? Czuje ją na każdym kroku i straszliwie mi uwiera. Bo tak naprawdę ja bym chciała, żeby ludzie darzyli mnie po prostu pozytywnymi uczuciami. Naprawdę ciężko znoszę świadomość, że niemożliwością jest, aby każdy pałał do mnie miłością, ponieważ, jak to zwykłaś powtarzać, “nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie wszyscy lubili”. A jednak. Dlatego coraz częściej marzę o tym by wyjść ze szpilek Pani Prezes i wrócić do trampek zwykłej Agi.
Dla niewtajemniczonych – obecnie jesteś partnerem jednej z czołowych agencji eventowych w Polsce. Wcześniej pracowałaś na rachunek innych osób. Kiedy zakiełkowała w Twojej głowie myśl, że warto założyć własną firmę? Gdzie znajduje się pokłady tak dużej determinacji, żeby w ostatecznym rozrachunku z ogromnym sukcesem dopiąć swego?
Pomysł rozpoczęcia działania na własną rękę zrodził się w momencie gdy poczułam, że już niczego nie mogę się nauczyć od ludzi, którzy mną wówczas zarządzali. Miałam w swoim zawodowym życiu tylko jedną osobę, której sposób myślenia, otwarta głowa i wizjonerstwo bardzo mi imponowały. Z różnych względów jednak nasze drogi się rozeszły, a ja tym samym przestałam mieć wzorzec do naśladowania. Gdybym trafiła na kogoś, kto okazałby się dla mnie autorytetem, życiowym czy osobowościowym, być może nie zdecydowałabym się na swoją firmę. Ale stało się inaczej. Co więcej, u kolejnych pracodawców czułam się jak zwykły wyrobnik, a tego najnormalniej w świecie nie mogłam znieść. Tych kilka rozczarowań w relacji pracownik – przełożony skłoniło mnie do uznania, że skoro nie mam szans współpracować z mistrzem inspirującym mnie do rozwoju, to może sama nim zostanę. Więc zagrałam vabank. I chyba stąd się wzięła ta determinacja.
Pamiętaj, że ja nie miałam odwrotu. Samotnie wychowywałam dziecko, zainwestowałam w tę firmę absolutnie wszystkie oszczędności, plus siedząc na rynku już dobrych kilka lat nie widziałam agencji, w której bym się odnalazła. I co, miałam się wycofać, uciec? Nie było nawet dokąd. Zanim dotarłam do miejsca, w którym się znajduję, musiałam przejść niezłą szkołę życia. Nie tylko przetrwałam, ale znalazłam się w czołówce. Mimo iż agencji na rynku jest tyle, co loków na głowie Magdy Gessler. Ja w ogóle to mam taką teorię, że każdy, kto zorganizował przynajmniej własną 18tkę uważa, że mógłby być najlepszym event managerem na świecie. Spółki powstają więc w ekspresowym tempie, chwile pobłyszczą i równie szybko zwijają interes. Dlaczego? Bo to trzeba kochać. Na tym trzeba się znać. I mieć do tego dużo cierpliwości. A także pokory. Wbrew obiegowej opinii praca w eventach nie jest nieustającym baletem z celebrytami i hektolitrami szampana. To hardcorowa tyrka, nierzadko przynosząca rozczarowanie i łzy. Wydaje mi się również, że duża część sukcesu, jeśli nie jego większość, to odpowiedni partner biznesowy. Osoba, której możesz w pełni zaufać. Za którą bez mrugnięcia okiem zaręczysz i której jesteś bezapelacyjnie pewna. Ja mam to szczęście, że natrafiłam na lojalnych i godnych zaufania ludzi. W tym obrzydliwym świecie pełnym fałszu, niedopowiedzeń, knucia, gadania za plecami, gdzie na co dzień słyszysz o kłamstwach, kradzieżach, krętactwie, współpraca z ludźmi odpowiedzialnymi, na których możesz liczyć, jest czymś pięknym w swojej niespotykalności. Moi partnerzy biznesowi to osoby bardzo stabilne w moim życiu, którym przyświecają te same wartości. Sądzę, że to jeden z kluczy do naszego sukcesu.
Czyli czujesz się spełniona?
Tak. Zawodowo na pewno. Jestem współwłaścicielem rozpoznawalnej na rynku firmy, pracuję z zajebistym zespołem, mam mądrych wspólników, cudownie wychowanego syna, rodzinę, która mnie wspiera. Nie mam podstaw do stwierdzenia, że nie jestem spełniona. Toż to byłoby bluźnierstwo.
A czy kiedykolwiek miałaś ochotę rzucić to wszystko i wrócić do korporacji, gwarantującej bądź co bądź, wygodną stabilizację? Względnie stałe godziny pracy, comiesięczną pensję niezależnie od wszystkiego, pakiet lekarski i sportowy, imprezy integracyjne, na których nie musiałabyś co chwila sprawdzać czy wszystko gra?
Nie. Nie. I jeszcze raz nie. Nigdy po odejściu z korpo nawet przez sekundę nie przyszło mi do głowy, żeby do niej wrócić. W sytuacjach trudnych myślałam raczej, że zostanę dozorcą na swoim osiedlu. Serio. Znając mój charakter szybko zaprowadziłabym porządek i zakumplowała się ze wszystkimi mieszkańcami (śmiech). Więc jakąś alternatywę miałam. Oczywiście zdarzały się momenty, gdy wyklinałam w głowie klienta i jego idiotyczne pomysły. Przypominam naszą sławetną historię z opaskami na festiwal muzyczny, która pokazała, że odcieni krwistoczerwonego może być dziesięć milionów i każdy z nich nie jest dobry! A takich przypadków było co niemiara. Wracałam wówczas wieczorem do domu kompletnie padnięta myśląc sobie, że następnego dnia złożę wypowiedzenie, jednak każdego ranka budziły mnie nowe pokłady energii. Bo ja eventy mam we krwi. I potrzebuję stałej dawki adrenaliny.
Być może w korporacjach coś się zmieniło od tamtej pory, ale za moich czasów byłeś dla nich numerem 124326457497, który miał wykonać konkretne zadanie. Ja tak nie umiem. Muszę być jakaś i robić coś ciekawego. Eventowcem się jest lub nie. Na ten zawód nie patrzysz w kategoriach umie, nie umie. To po prostu specyficzna energia i potrzeba odczuwania emocji. Dobrym eventowcem jest się natomiast wtedy, gdy codzienność cię przygina, ale nigdy nie przygniata.
To nie jest różowy świat, w którym wszyscy klienci sypią Ci płatki pod nogi i pytają czy łaskawie mogłabyś przyjechać do nich na spotkanie. To są ciosy z każdej strony. Bo szef Cię ciśnie na wynik, bo podwykonawcy płaczą, że nie zrobią gdyż nie dałaś im wystarczająco dużo pieniędzy, których nie masz ponieważ klient spóźnia się z przelewem za milionowa fakturę już kolejny tydzień. Ten sam klient, który domaga się gruszek na wierzbie. Eventowiec jest w epicentrum tego kociokwiku i musi pogodzić oczekiwania wszystkich. Przy okazji nie zapominając o sobie i swoim zdrowiu psychicznym. Masz bowiem dwa wyjścia – gdy dostajesz po raz kolejny w splot słoneczny (nierzadko nie za swoje winy) to albo w głowie pomyślisz, co o tym sądzisz, a w realu zamówisz mu te gruszki na wierzbie. Albo pójdziesz płakać do kąta, twierdząc, że tak naprawdę się starałeś. Dużo młodych ludzi, wchodząc do branży z wysoko zadartym nosem, nie radzi sobie z presją związaną z tym zawodem i koniecznością okazywania pokory. Tu nie ma miejsca na tłumaczenia “próbowałem, ale nie wyszło”. Tu liczy się efekt, a nie dobre chęci. Dlatego tak niewielu jest w stanie wytrwać i przez całe życie zajmować się jedynie eventami. Cieszę się, że znalazłam ten sposób na życie.
To prawda, należą Ci się wielkie brawa. Ja jestem jednak ciekawa jak to się dzieje, że w zdominowanym (niestety nadal, ale na szczęscie chyba się to powoli zmienia) przez mężczyzn świecie biznesowym, Ty niezmiennie pozostajesz twardym graczem. A jednocześnie woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy. Jak pozostać wiernym swoim ideałom i nie dać się wciągnać do pełnego intryg, głośnego i w gruncie rzeczy pustego świata fleszy, błysków, naszpikowanego celebrytami i zadęciem?
Owszem, zmienia się, ale dość powoli. Z szanowaniem bizneswoman jest mocno różnie. Byłam na kilku takich spotkaniach po których powiedziałam, że moja noga nigdy więcej u danego klienta nie postanie. Zapraszana jako specjalista, a traktowana jak powietrze, czulam się jak piąte koło u wozu w ich męskim, szowinistycznym świecie. Bywało, że czułam się niewidzialna. 15 chłopa i ja, słowa latają obok, ja coś mówię, ktoś zaczyna mówić jednocześnie ze mną i po chwili wszyscy zaczynają słuchać tego kogoś, a nie mnie. To okropne. Na szczęście mam ten komfort, że na tego typu rozmowy zawsze może pójść mój biznesowy partner, więc odpuszczam walkę z wiatrakami. Nie chce mi się przebijać głową muru krzywdzących stereotypów – walczę o to w życiu codziennym, to mi wystarczy. Oczywiście zdarzają się też sytuacje, w których zdecydowanie lepiej być babką i wtedy ja gram pierwsze skrzypce. Ale w zdecydowanej większości, this is a man’s world. Staram się jednak nie podchodzić do tego zbyt emocjonalnie.
Ja chcę zrobić dobry event, a nie pławić w blasku fleszy. Poza tym rola obserwatora jest mi bardziej na rękę. Jakoś nie bardzo ciągnie mnie do tego wielkiego świata i nawet gdy robimy imprezę, na której gra mój ulubiony muzyk, nie lecę do jego garderoby niczym psychofanka celem zrobienia selfie lub wzięcia autografu ( choć nieraz mnie korci 🙂 ) Ja mam swój świat, oni swój i niech tak pozostanie. Czasem okazuje się, że są to zbieżne światy. I to cenię. Do elity biznesowej mnie jednak nie ciągnie. Zwłaszcza, że kompletnie nie rozumiem szufladkowania ludzi podług ich wpływów na konto bankowe. Ja całkowicie szczerze wierzę w to, że bez względu na stanowisko, majątek, kolor skóry czy wyznanie, ludziom z natury rzeczy należy się szacunek. Nie mam więc potrzeby otaczać się osobami, które myślą inaczej. Bycie prezesem czy dyrektorem marketingu nie robi z Ciebie lepszego człowieka. Naprawdę nie ma się czym podniecać. Jak ktoś uważa inaczej, to po prostu podpisem na wizytówce leczy swoje problemy z własnym ego. Ja kompleksów nie mam. Poza tym, że chciałabym być wysoką blondynką
Niczego w życiu nie żałujesz?
Jeśli chodzi o sprawy zawodowe kompleksowo – nie. Natomiast pewnymi sytuacjami, patrząc na nie z perspektywy czasu, pokierowałabym na pewno inaczej. Jest mi za nie trochę wstyd, czasami budzą mnie w nocy i długo nie dają zasnąć. Oczywiście nie mam tu na myśli wydarzeń wielkiego kalibru w takim rozrachunku ogólnoświatowym. Ale takie, które w relacji między mną a konkretną osobą zaważyły na naszych dalszych, wspólnych losach. Ja żałuję tylko wydarzeń o podłożu czysto ludzkim, w których górę wzięły emocje i bardzo osobiste odczucia. Nie mogę znieść świadomości, że sprawiłam komuś przykrość, zraniłam i być może podburzyłam fundamenty jego wiary w siebie. Bardzo to przeżywam, ponieważ – tak jak już wcześniej wspominałam – ja naprawdę chciałabym być ze wszystkimi za pan brat.
Większość umiejętności jest do wyuczenia, niektórym przychodzi to szybciej, inni muszą poświęcić więcej czasu. Kwestia odpowiedniego zarządzania ludźmi jest w tym kontekście wyjątkowa – oprócz wiedzy teoretycznej, potrzebujesz wielu lat praktyki, żeby robić to we względnie właściwy sposób. Niestety, doświadczenie to, jak każde inne, budujesz niejednokrotnie na błędach. Problem polega na tym, że efekty Twoich błędów odczuwają ludzie. Praca na żywym organizmie to ogromna odpowiedzialność, do której większość z nas nie jest zupełnie przygotowana, nawet jeśli ukończymy odpowiednie studia czy kursy. Każdy człowiek jest inny, każda sytuacja jest inna, a rozwiązanie nierzadko musimy wymyślam ad hoc. Ja się ciągle uczę, popełniam coraz mniej błędów i mam nadzieję, że niebawem liczba momentów w życiu, których mogłabym żałować, zmaleje niemalże do zera. Zupełnie nie znikną, ponieważ, jak wiadomo – ten się nie myli, co nic nie robi.
Podziel się na koniec jakąś dobrą radą z tymi, których codziennie pije w pracy garnitur, czują się za biurkiem jak ptaki w klatce, ale nie mają odwagi by zmienić swoje życie i postawić na jedną kartę. …..poza strefą komfortu dzieją się cuda….przyrzekam <3
Aga Sołtysiak – Partner jednej z czołowych na rynku agencji Endorfina Events. Miłośniczka Egiptu, wzruszających filmów, krewetek w białym winie. Psia i kocia Mama, także do ludzi podchodząca zawsze z sercem na dłoni. Twarda babka, którą łatwo jest rozkochać szczerością, lojalnością i poczuciem humoru.
Mega super wywiad!
Love dziewczyny! Jesteście zajebiste 😉
dziękujemy <3