Czasami mam wrażenie, że moje koleżanki dzielą się na dwie grupy: psiary i młode mamusie. Tertium non datur. I później przypominam sobie o Tobie. Jesteś w tym zakresie ewenementem – dzielisz miłość między uroczego synka, a śliczną sunię (no i pewno jeszcze trochę też męża). Czyli to jednak możliwe? I nie zawsze pojawienie się noworodka w domu musi oznaczać natychmiastową eksmisję czworonoga?
Od dłuższego czasu zajmuję się budowaniem pozytywnych relacji między dziećmi a psami i zupełnie nie rozumiem, czemu w niektórych domach Azor z automatu idzie w odstawkę, gdy tylko jego właściciele zobaczą dwie kreski na teście ciążowym pańci. Owszem, nierzadko w taki “związek” trzeba włożyć naprawdę dużo pracy. Wiele zależy od tego kto był pierwszy. Z mojego doświadczenia wynika, że lepiej jeśli będzie to pies. Dorosły pies znacznie lepiej sobie poradzi z nową sytuacją, niż dzieje się to w momencie, gdy malutkie dziecko dostaje szczeniaczka. Dwie małe istoty w domu to naprawdę duży obowiązek, do realizacji którego nierzadko nie starcza czasu, siły, cierpliwości i par oczu dookoła głowy. Oczywiście mam na myśli stabilnego psa. W przypadku zwierzaka z problemami konieczne jest podejście indywidualne i konsultacja z behawiorystą. Bez względu jednak na wszystko, przyszli rodzice muszą pamiętać, żeby zająć się tematem w zasadzie zaraz po potwierdzeniu informacji o stanie błogosławionym, a nie dopiero na dwa tygodnie przed porodem. Żeby wdrożyć pewne mechanizmy potrzeba czasu i nierzadko sporego wysiłku.
Nie zapominajmy również, że nawet z psem, który nie ma etykiety problemowego, należy przepracować pewne zachowania odpowiednio wcześnie – szczekliwość, spanie z właścicielami w łóżku, nadmierne skakanie. Być może dotychczas były to zwykłe elementy dnia powszedniego – po narodzinach dziecka mogą się jednak stać prawdziwą gehenną.
Z niezrozumiałych dla siebie powodów pies z dnia na dzień zaczyna być karcony za wszystko, na co wcześniej miał całkowite przyzwolenie. Taka nagła i diametralna zmiana sygnałów od właściciela nie dość, że nie skłoni psa do posłuszeństwa, to jeszcze sprawi, że będzie on obwiniał o pogorszenie swojej sytuacji nowego członka rodziny. Młoda matka z kolei będzie wykończona, niedospana, warcząca i poirytowana z byle powodu. Dlatego tak szalenie istotne jest, aby właściwe przepracować pewne wyuczone zachowania, zapewniając w ten sposób bezpieczeństwo wszystkim domownikom.
Jednak podkreślam – pojawienie się w domu nowego członka rodziny nie jest wcale równoznaczne z koniecznością eksmisji wszystkich puchatych czworonogów. Naprawdę niezmiernie rzadko zalecam, aby psiorodzinne drogi się rozeszły.Wszystko leży w naszych rękach. I głowach.
Dodam również, że mimo iż budowanie relacji dziecko-pies wymaga czasu i powinno się je zacząć jak najszybciej to należy pamiętać, że jest to proces wieloetapowy i w każdej części rządzi swoimi prawami. Oznacza to, że po powrocie z porodówki dajemy wszystkim chwilę na oswojenie się ze sobą, a nie układamy noworodka na łóżku obok psa. To nie wyjdzie. Co więcej – może się skończyć tragicznie, czego całkiem niedawno mieliśmy przykład w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście nie chcę demonizować tego układu i popadać w paranoję oraz czarnowidztwo, jednakże bezrefleksyjna nonszalancja nie jest tu absolutnie wskazana. Zalecam wyważony złoty środek.
Wiemy już, że układ pies-dziecko jest możliwy do realizacji. A czy korzystny? Dla obydwu stron?
Relacja taka może okazać się bardzo korzystna, ale na pewno bardziej dla dziecka, które dostaje psa niż dla psa, któremu wkracza do życia dziecko. Są oczywiście różne psy i różne dzieci, jednakże z mojego doświadczenia wynika, iż w przeważającej ilości przypadków rodzice nie potrafią aranżować przestrzeni w domu w taki sposób, żeby była bezpieczna zarówno dla dziecka, jak i psa, i na tym polu pojawiają się liczne problemy. Pamiętajmy o tym, że pies ma pozostać psem, a dziecko dzieckiem. Nie starajmy się tego zmienić.
Klucz do sukcesu to umiejętność czytania naszych czworonogów, które bardzo subtelnie komunikują swoje potrzeby. Pies zazwyczaj “zwraca się” do osoby dorosłej i ważne, abyśmy potrafili zrozumieć jego przekaz chociażby na ogólnym poziomie. “Hej, czuje dyskomfort, zrób coś” powie nam, gdy dziecko będzie go szarpać czy szczypać. Ale też w momencie, gdy będzie uczyło się stawać, opierając na swoim pupilu. Uwaga – zwierzak nie czerpie z tego przyjemności. W najlepszym wypadku jest mu to obojętne. Nasza w tym rola, aby ukrócać tego typu praktyki. Naszą winą zaś będzie, jeśli tych komunikatów nie odczytamy i dopuścimy by doprowadzona do ostateczności, ale przecież “kochająca maluchy suka”, capnęła beniaminka w twarz. To bardzo ważne, aby właściwie odczytać sygnał, że pies czuje dyskomfort, gdy malec się nad nim pochyla, dla zabawy próbuje założyć obrożę lub koniecznie chce prowadzić na smyczy (o tak oczywistych kwestiach jak szczypanie, ciągnięcie za ogon i uszy, przytulanie siłowe nie wspomnę). Jeśli my te sygnały odczytujemy prawidłowo to raz, że pomagamy psu, a dwa – uczymy swoją pociechę empatii, tłumacząc jej, że w danym momencie ukochany Azor najnormalniej w świecie nie ma ochoty oddawać gryzaka, jednakże jest jeszcze miliard innych zabaw, którym możemy zaraz się oddać.
Wybierajmy więc aktywności, z których obydwie strony skorzystają. Nauka prostych sztuczek, chowanie psiej zabawki w domu, czy w ogrodzie, zabawki inteligentne dla psów szykowane przez dzieci. Idealnie. Zaobserwowałam, że jeśli ja nie mam czasu przekazać swojej suce odpowiedniej dawki atencji, czułości, czy zwykłego kontaktu, to ona z automatu idzie do mojego syna. Boże, już chciałam powiedzieć też o porcji przytulania, jednak w porę ugryzłam się w język. Pamiętajmy – psy nie lubią być przytulane w naszym, człowieczym rozumieniu. One się same przytulają, po swojemu. Robią to gdy np. przychodzą do nas na kanapę, kładą się wzdłuż naszego ciała, a my kładziemy im rękę na głowie – to wystarczy.
Ale ad rem..Właściwa zabawa oparta na właściwej relacji pies – dziecko to jest kwestia ciężkiej pracy, która ma zmierzać do zapewnienia bezpieczeństwa… paradoksalnie psu. Nasz zawodowy slogan “bezpieczny pies, to bezpieczne dziecko” jest czystą prawdą. Musimy zapewnić psu azyl, w którym będzie lubił przebywać, czuł się dobrze, będzie mógł odpocząć. Niestety dość często dzieje się tak, że przez pierwsze trzy lata dziecka pies żyje w stanie wiecznego napięcia i nierzadko strachu. Nawet później pies nie mający swojego azylu, bezpiecznego miejsca, do którego dzieci nie mają wstępu, śpi jedynie, gdy maluch pójdzie do przedszkola lub szkoły, w pozostałym czasie trwa na standby’u. Fajnie więc, żeby miał tylko swój kąt, w którym po prostu odsapnie. I żeby rozumiał, że wysyłamy go tam z troski, a nie za karę. Takie podejście jest też idealnym rozwiązaniem dla drugiej strony. Dziecko może się spokojnie wyszaleć, a nie jest wiecznie karcone, żeby nie przeszkadzało psu, nie biło go lalką lub nie wiązało kucyków na grzbiecie. Pies leży u siebie i śpi, bądź inaczej odpoczywa, dziecko może być dzieckiem. Wszyscy są zadowoleni.
Wyprowadzania psów przez małe dzieci – popierasz ideę?
Absolutnie nie. I w tym temacie nie jestem skłonna do jakichkolwiek kompromisów. Pies to nie jest zabawka. Od zawsze tłumaczę dzieciom, że możemy pójść na układ wspólnego spaceru, podczas którego naszego ulubienica prowadzi tata, ciotka czy starszy brat, a ono będzie miało na smyczy pluszaka. Smycz jest przedłużeniem naszej ręki. Ładnie chodzi na niej pies, który ufa swoim właścicielom. Który ma z nimi dobrą relację. Pies nie ma prawa ufać dziecku. Podobnie my – raczej nie oddalibyśmy się w opiekę naszemu maluchowi, bez względu na to, jak bardzo go kochamy.
No właśnie. To, co w nas, idzie przez smycz prosto do psa, który w innych okolicznościach być może zachowałby i spokój, ale przejmuje nasz stres i robi się agresywny. Powinniśmy być bardziej świadomi?
Gdy wreszcie wrócimy z pracy, odbierzemy dzieci ze żłobka, nastawimy pranie i wyjdziemy z psem na spacer, poświęćmy ten czas tylko jemu. W uważny sposób. Musimy być mocno osadzeni w tym, co tu i teraz, bez rozdrabniania swojej uwagi na wszelkie bodźce jakie nas w ciągu dnia spotkały. Prawdą jest, że jaki pan, taki kram. Oczywiście jest to spore uogólnienie, zdarzają się bowiem psy adoptowane, po silnych traumach, którym nawet największy spokój właściciela nie pozwoli uporać się ot tak ze stresem. Ale w przeważającej ilości przypadków kluczowym jest zachowanie właściciela. I jeśli on jest rozhisteryzowany, zezłoszczony, gada przez telefon i ignoruje swojego zwierzaka, to trudno by ten szedł ze stoickim spokojem na luźnej smyczy.
Brak świadomości właścicieli odnosi się też do ich nadmiernej nonszalancji w kwestii spuszczania pupili ze smyczy. Niestety polskie przepisy są mało precyzyjne i pomijając prywatne osiedla, na których obowiązują regulaminy zabraniające psom wszystkiego i wszędzie, ogólne zasady są takie, że czworonożny przyjaciel musi być oznakowany, czyli mieć obrożę z tabliczką oraz być pod kontrolą właściciela. I tu zaczynają się schody, ponieważ 3/4 psów nie jest kontrolowanych. Większość psów nie reaguje na podstawową komendę, jaką jest przywołanie. Ich właścicieli zupełnie nie obchodzi zaś to, że inny pies może się bać, może być po dużych traumach, ba, może być nawet po operacji lub z jakiegoś innego, racjonalnego powodu chodzić na smyczy.
Puszczanie luzem psa, który nie zna komendy “do mnie!”, to czysty, nieprzemyślany egoizm, którego nie popieram. Jeśli chodzi o psy stabilne spuszczanie ze smyczy jest do zaakceptowania tylko, jeżeli potrafią one na komendę przybiec do nogi. Gdy brak im tej umiejętności – właściciel powinien zgłosić się z pupilem do specjalisty. Jeżeli ktoś ma natomiast psa agresywnego, to nie powinien go w miejscach publicznych puszczać ze smyczy w ogóle, a dodatkowo powinien nosić ze sobą kaganiec -zawsze (oczywiście w tej sytuacji wizyta u behawiorysty jest rzecz jasna konieczna). Mam na myśli sensowny kaganiec, a nie np. taśmę, którą stosują weterynarze podczas zabiegów i która nie powinna być moim zdaniem w ogólnej sprzedaży, ponieważ zamyka psu pysk kompletnie. Psy pocą się przez łapy, a chłodzą- ziajając. Zamykając psu pysk taką taśmą, zwłaszcza latem, skazujemy go na cierpienie, udar cieplny i często nawet śmierć. Wybierajmy więc kagańce umożliwiające ziajanie, otwarcie pyska i napicie się wody. Czyli tzw. kagańce fizjologiczne. Owszem, pies wygląda w takim ustrojstwie jak Hannibal Lecter, ale nie o stylówę tu chodzi. Oczywiście nie rozwiązuje to wszystkich problemów. Gdy gigantyczny pitbull walnie yorka takim kagańcem, już jest po maluchu. Co do zasady jednak w pierwszym odbiorze jest to dobre rozwiązanie. Bez względu na wszystko kluczem do sukcesu będzie rozwaga. I świadomość, że nie jesteśmy sami na tym łez padole. A o tym sporo osób zdaje się zapominać.
W świetle powyższego coraz bardziej klarowne zdaje się być Twoje stwierdzenie, że Ty tak naprawdę wychowujesz właścicieli, a nie psy. Czyli dwa razy tyle roboty. Jacy klienci są najtrudniejsi, zarówno z kręgu tych czworo jak i dwunożnych? Spotykasz beznadziejne przypadki – pytam tak o psy, jak i o właścicieli? Mówisz wtedy szczerze, że nie podejmiesz się zadania czy uparcie próbujesz przebić głową mur?
Jak widzę beznadziejny przypadek, to nie staram się za wszelką cenę trzasnąć obrotowymi drzwiami. Jednak niezwykle rzadko zdarza się taka sytuacja, aby zwierzakowi należało poszukać innego domu.
W mojej pracy niestety bardzo często beznadziejne przypadki to nie psy, lecz ludzie właśnie. Ci, którzy wiedzą najlepiej co jest dla ich psa dobre, zupełnie nie potrafiąc czytać tego, co on im komunikuje. Wszystkie spotkania oparte są na pouczaniu behawiorysty przez wyedukowanego w internecie właściciela. Są też i tacy, którzy boją się o czworonoga tak bardzo, że co chwila biorą go na ręce, nie mając świadomości jak wielką krzywdę mu tym samym wyrządzają. I tacy bywają bardziej problematyczni, a współpraca z nimi trwa długo. Gdy jestem obok potrafią wdrożyć moje wskazówki, jednakże gdy tylko opuszczam ich dom sparaliżowani strachem zaburzają wszystko, co udało nam się wcześniej wspólnie zbudować. Dopiero, gdy przełamią w sobie jakiś impas i zaczną naprawdę porządnie nad sobą pracować okazuje się, że ta ich relacja z ulubieńcem jest naprawdę fajna, że za rogiem nie czyha wcale żadne niebezpieczeństwo, a psu tak właściwie mogłabym postawić 5+ z przywołania.
Oczywiście nie chcę demonizować właścicieli. Są przecież i tacy, którzy dla swoich psów zrobiliby wszystko, wkładają w relację całe serce, jednak trafi im się pupil, któremu kiedyś niespodziewanie spadła suszarka od bielizny na łeb, ktoś otworzył nagle parasol czy też dziecko najechało na ogon rowerkiem i pies ze zrównoważonego robi się straszliwie problematyczny. Tak się rodzi strach przed suszarkami czy parasolkami albo agresja wobec dzieci i rowerów, które to emocje bardzo ciężko jest później wyplenić.
Niestety jednak coraz częściej hasło “trudny klient” kojarzy się z człowiekiem, a nie psem.
Bezrefleksyjnie patrząc na Twoją pracę ma się wrażenie, że to istna sielanka. Domyślam się jednak, że w rzeczywistości tak idyllicznie nie jest. Co tak naprawdę czeka osobę, która przymierza się do wykonywania Twojego zawodu?
To nie jest łatwy kawałek chleba. Przyszły behawiorysta musi na początku uświadomić sobie, że będzie pracował z ludźmi, stając się nierzadko psychologiem nie tylko psim, lecz w dużej mierze także człowieczym. Często jestem świadkiem prawdziwych tragedii – moi klienci są po stracie członków rodziny lub z jakiegoś strasznego powodu w rozsypce emocjonalnej. Tak jak już wspominałam spotykam też przemądrzałych pyszałków, którzy wiedzą wszystko najlepiej. Albo bogaczy z wyższych sfer, traktujących behawiorystę jak kolejnego pracownika służby. Oni nie wkładają początkowo za grosz wysiłku
w zmianę swojego zachowania, wychodząc z założenia, że skoro płacą za usługę, to ma być ona wykonana przez specjalistę i jego w tym głowa, żeby nie musieli się zbyt poświęcać.
Prawda jest taka, że przyjmujesz regularnie na klatę porcję różnych rzygowin, co bywa i okropne i bolesne. Musisz robić wszystko, żeby cię to od środka nie zjadło. I nie zanosić tych historii do domu, co bardzo często jest strasznie trudne, zwłaszcza, gdy masz świadomość, że tak naprawdę tylko tobie na tym psie zależy. Wyobraź sobie na przykład ludzi z obsesyjno – kompulsywnymi zaburzeniami na punkcie czystości, którzy biorą psa. Albo skłóconych małżonków, z których jedno burka kocha, a drugie nienawidzi. Plus w tym wszystkim są jeszcze dzieci. I tu wkracza behawiorysta, cały na biało. Który z założenia ma pomóc psu, ale najpierw musi pomóc rodzinie. Pytanie tylko na ile behawiorysta może wchodzić w rolę psychologa. I naprawiać ludzkie emocje.
Dodam też, że nie pracuję z mocno agresywnymi psami, tylko takimi, które mają problemy emocjonalne. A zwierzęca agresja jest kolejną przeszkodą, którą należy poważnie rozważyć. Trzeba mieć w sobie niezłą odwagę i naprawdę mocne nerwy. Znam jednak takich, którzy dorobili się licznych blizn i nie boją się nabyć kolejnych.
W którym momencie zdecydowałaś, że zajmiesz się zawodowo psim behawioryzmem? Przecież kilka lat wcześniej robiłaś zupełnie co innego. Nie bałaś się, że to posunięcie niesie za sobą zbyt duże ryzyko? No bo czy jest w Polsce popyt na Twoje usługi, czy to wciąż marginalna część rynku?
Nadal jest tak, że jak przedstawiam się jako behawiorystka, ludzie marszczą czoło. Gdy mówię – trener psów, coś zaczyna im świtać. Rzucam hasło treser (chociaż bardzo nie lubię tego słowa) i w odpowiedzi słyszę “aaaa, taki Cesar Milan”. Muszę tłumaczyć, że nie do końca.
Największą popularnością moja profesja cieszy się rzecz jasna u bardzo zaangażowanych psiarzy, którzy się spotykają, wymieniają uwagami, polecają nawzajem, przekazują namiary. W dużych miastach i na ich obrzeżach. Niestety głębiej w Polskę już tak kolorowo nie jest, tam ciągle zazwyczaj przeważa opcja łańcucha i budy. Aczkolwiek m.in. dzięki mediom społecznościowym i rożnym ciekawy akcjom powszechna świadomość wzrasta, co mnie niezmiernie cieszy.
Zdobycie zawodu behawiorysty wiąże się z ciężką pracą i sporą kasą. W Polsce nie ma żadnych norm określających wymagania w tej materii. Każdy może się takim specjalistą oficjalnie ogłosić, nawet osoba, która zrobi sobie dwudniowy kurs internetowy. To boli, gdy wkładasz w coś mnóstwo czasu, energii i pieniędzy, a i tak ze swoją ofertą możesz zginąć w tłumie udawanych ekspertów. Szczęśliwie takie “wydmuszki” same się eliminują, ponieważ nie mają efektów swojej pracy. Minusem takiej sytuacji jest fakt, że ktoś kiedyś będzie ich klientem i może się to dla niego i jego pupila zakończyć mocno nieciekawie lub w najlepszym przypadku, gdy po szybkim sparzeniu klient dojdzie do wniosku, że coś jest rzeczywiście nie tak z jego behawiorystą, będzie próbował go zmienić, podchodząc jednakże do każdego kolejnego z ograniczonym zaufaniem. I wtedy np. ja, będąc tym entym ekspertem w czyimś domu, muszę się na dzień dobry znacznie więcej napracować, żeby taka osoba w ogóle była skłonna mi zaufać.
W branży działamy przede wszystkim z polecenia, co zmniejsza ryzyko trafienia na autowykreowanego specjalistę. Jeśli ktoś nie ma się jednak kogo poradzić czy dokonuje dobrego wyboru, niech poszuka na stronie znalezionego behawiorysty informacji na temat przebytych szkoleń, najlepiej potwierdzonych zdjęciami dyplomów, żeby się nie okazało, że taki biogram to tylko zestaw pustych frazesów, a my mamy do czynienia z hochsztaplerem. Przy poważniejszych kursach jest to na szczęście łatwiejsze do zweryfikowania, ponieważ przeprowadzające je ośrodki wpisują nas do rejestrów.
Owszem, robiłam kiedyś w życiu coś zupełnie innego. Ostatecznie jednak znalazłam się tu, gdzie obecnie jestem, za sprawa mojej Tali. Najpierw sama z nią trafiłam jako klientka, później zapisałam się na kurs, a później zaszłam w ciąże i uznałam, ze nie wrócę już do agencji interaktywnej i że to dobry moment na założenie swojego biznesu.
Oczywiście w mojej pracy bywa strasznie, muszę borykać się z koszmarnymi historiami. Ale są też takie przypadki, ze serce roście. Uskrzydlają mnie i dają silne poczucie, że to wszystko ma sens. Gdy pracujesz z ludźmi, którym się chce. Gdy widzisz tę ogromną, wzajemną miłość, a także pozytywne efekty Twojej ciężkiej pracy, to wracasz codziennie do domu z bananem na twarzy. Nie zamieniłabym mojej pracy na nic innego. Nigdy w życiu.
Zuzanna Gebethner. Młoda Mama, właścicielka pięknej suki owczarka niemieckiego długowłosego, dyplomowana behawiorystka i trener psów. Zajmuje się kształtowaniem prawidłowych relacji między dziećmi a psami, pomaga też psom z problemami emocjonalnymi wieść ustabilizowany żywot u boku właściciela. Życie z psem i przedszkolakiem pod jednym dachem, połączone z ciężką pracą, niezliczonymi szkoleniami oraz gruntownie budowanym- pod okiem tak polskich jak i zagranicznych specjalistów- doświadczeniem zawodowym sprawiają, że jest prawdziwą ekspertką w swojej dziedzinie. Więcej szczegółów na stronie www.dzieckoipies.pl