Ostatnio zawitała u nas moda, która według mnie jako jeden z nielicznych współczesnych trendów naprawdę ma sens. Chodzi o zdrowy tryb życia i związane z nim nierozerwalnie właściwe odżywianie się. Ba, sprawa rozwinęła się wręcz do tego stopnia, że coraz więcej Polaków wybiera wege burgera czy też kotleta selerowego a’la schabowy. Myślisz, że długo to potrwa? Że popyt na zielone jedzenie nie minie i przestanie być dla sporej części naszych rodaków niezrozumiałą fanaberią?
Bardzo ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ przestałam jeść mięso długo przed tą “modą”. W zasadzie od dzieciństwa zjadanie zwierząt było dla mnie po prostu… dziwne. Gdy skończyłam 13 lat zupełnie zrezygnowałam z mięsa, nie ze względów zdrowotnych, ale etycznych właśnie. W wieku 20 lat zostałam weganką. Mam jednak nadzieję, że popularny obecnie trend zamieni się w coś normalnego i że ludzie, którzy przeszli na wegetarianizm/weganizm, nie wrócą do starych nawyków.
W dużych polskich miastach bycie wege nie jest już niczym dziwnym, ani trudnym do realizacji. Wbrew powszechnej opinii nie spędzamy dziennie kilku godzin, żeby przygotować jakieś arcytrudne dania, alternatywnie żywiąc się jedynie trawą lub sałatą. Co więcej, jemy w zasadzie to samo, co wszyscy, podmieniając jedynie pewne składniki, lub rezygnując z niektórych. Produkty wegańskie są w zasadzie powszechnie dostępne. Poza tym, umówmy się – kaszę, makarony, pieczywo, orzechy, soczewice, fasole, warzywa i owoce można dostać wszędzie.
Gdy przez jakiś czas prowadziłam knajpę wymyśliłam sobie tzw. polskie środy, w czasie których serwowałam nasze typowe, rodzime dania, tylko że w wersji wege. Chodziło głównie o to, żeby przekonać tych nieprzekonanych, jakie to wszystko jest proste i smaczne. A także sycące. Wiele dań opiera się przecież na tofu, soczewicy, fasoli, czyli białkowych bombach, które potrafią zaspokoić każdy głód. Nawet ten potężny. I tak na przykład na śniadanie serwowałam solidną porcję tofucznicy z pomidorami, na lunch flaczki sojowe, a do nich kotlety soczewicowe z ziemniakami i surówką albo kluski śląskie w sosie pieczarkowym. No i cały wachlarz deserów. Pyszka.
Jadłam – potwierdzam. Niestety nie każdy tak podchodzi do tego tematu. Niedawno opowiadałam koleżance o Twoich bożonarodzeniowych warsztatach kulinarnych. O wegańskim majonezie, tofurniku, boczniakach a’la śledzie. Stwierdziła, że to wyraz hipokryzji – skoro nie jem produktów odzwierzęcych, to ze wszystkimi konsekwencjami. Próbowałam jej wytłumaczyć, że wiele osób przeszło na zieloną stronę mocy ze względów etycznych. Sprzeciwiają się cierpieniu zwierząt, a jednak lubią smak pasztetu czy pamiętanej z dzieciństwa kiełbasy. Więc żeby wilk był syty i owca cała jedzą tatara z pieczywa chrupkiego (podobno pyszny).
Oj tak, też spotkałam się z takimi argumentami i również uważam, że nie mają one sensu 🙂 Jestem zdania, że absolutnie nie ma nic złego w podrabianiu sobie smaków mięsnych, po przejściu na weganizm. Tak naprawdę mam wręcz większy szacunek do ludzi, którzy lubili mięso i nie jedzą go ze względów etycznych, bo na pewno jest im dużo ciężej. Ja nigdy nawet nie przepadałam za mięsem, chociaż schabowego z Lokalu Vegan Bistro zjadłabym o każdej porze dnia i nocy.
A propo warsztatów – teraz zajmujesz się tylko nimi. Kiedyś miałaś knajpę. Coś poszło nie tak? Moda na wege nie wkroczyła wtedy jeszcze dobrze do powszechnej świadomości? Czy po prostu wolisz bliższy kontakt z ludźmi, bo takie wspólne przyrządzanie posiłków od podstaw daje większe szanse na edukowanie i propagowanie weganizmu?
Gastronomia to ciężki kawałek chleba. Szczerze mówiąc byłam przemęczona myśleniem o pracy 24/7 i dlatego ostatecznie postanowiłam zrezygnować z knajpy. Warsztaty są natomiast super szansą na przekazanie swojej pasji innym ludziom, podzielenie się z nimi wiedzą i doświadczeniem, a także możliwością zaszczepienia w nich idei dbania zarówno o swoje zdrowie, jak i środowisko. No i oczywiście poznaję wielu nowych, wspaniałych znajomych. Uwielbiam to!
Wraz z wysypem programów kulinarnych na tapecie pojawiła się moda na gotowanie. Oczywiście z punktu widzenia Twoich warsztatów to bardzo dobry trend. Martwi mnie jednak fakt, że obecnie wszyscy czują się ekspertami w dziedzinie żywienia i po obejrzeniu kilku telewizyjnych show postanawiają otworzyć restauracje. Nierzadko kończy się to spektakularną klapą. Ty na swój warsztat konsultanta żywieniowego pracujesz już bardzo długo i bardzo ciężko. Kiedy wszystko się zaczęło?
Mniej więcej trzy lata temu zaczęłam piec ciasta na targi. Okazały się hitem. Nie dość, że nie było tego wiele na rynku, to jeszcze moje wypieki nadawały się idealnie np. dla alergików. Potem zaczęłam eksperymentować więcej z wytrawnymi daniami i powoli zaczęłam budować swój warsztat.
Moim asem w rękawie jest chyba smak, który mam po Mamie. I który, jak do tej pory, się sprawdza. On oczywiście ewoluuje, ponieważ ciągle próbuje, wymyślam, mieszam. Mam też w głowie smaki z dzieciństwa, które potrafię odtworzyć w roślinnej wersji, dzięki czemu powstają wege naleśniki czy ruskie pierogi. Do tego należy dodać prawdziwą pasję. Oraz pokorę i chęć rozwoju. Ze względu na coraz liczniejsze zapytania klientów musiałam np. nauczyć się kuchni bezglutenowej, która może i przy ciastach jest dość prosta do realizacji ze względu na ilość mąk, jednakże pozostałe dania początkowo stanowiły dla mnie nie lada wyzwanie. Na szczęście udało się.
Bardzo długo pracowałam na swoją wiedzę, dlatego uważam, że wiem, o czym mówię i chętnie się tym dzielę na warsztatach. Niestety rzeczywiście zauważalny jest wysyp żywieniowych ekspertów, głównie ze względu na dominację Internetu i możliwość zamieszczania w nim wszystkiego, nawet największych bzdur. Warto więc uważać i – nie tylko w kwestii jedzenia- wybierać mądre osoby oraz zaufane miejsca.
Wracając jeszcze na chwilę do tematu zwierząt. Wspierasz je nie tylko poprzez promocję weganizmu. Angażujesz się też w liczne pomocowe akcje. Między innymi w ostatnią kampanię Otwartych Klatek “RoślinnieJemy”. W skrócie chodzi o to, żeby zachęcić restauratorów do urozmaicania ich lokali o oferty dla wegan i wegetarian. Rozwiniesz temat?
Kiedy tylko mogę staram się pomagać. Zbieram często rzeczy i karmę dla psów i kotów. Nigdy nie jestem obojętna, kiedy obok mnie cierpi zwierzę. Sama mam psiaka z interwencji. Co do Otwartych Klatek natomiast- jest to świetna organizacja prozwierzęca, robiąca naprawdę wiele dobrego. Ponieważ moją pasją jest wegańskie szamanie, postanowiłam włączyć się w ich kampanię Roślinniejemy – Poznaj bogactwo roślin, która zrzesza knajpy z całej Polski, oferujące zielone potrawy. Jej celem, realizowanym przez rozmawiających z restauratorami wolontariuszy, jest wprowadzenie do jadłospisów dań, które zaspokoją wege żołądki. Lokale dla wszystkożerców, które mają wege opcje, wygrają zawsze. Wyobraź sobie: spotyka się na obiad grupa, 5 znajomych, w tym 1 weganin – gdzie pójdą? Do knajpy, w której każdy będzie mógł coś zjeść i wyjdzie zadowolony. Naprawdę warto dywersyfikować menu – wyjdzie to z korzyścią dla absolutnie wszystkich stron.
Ela Bella. Weganka, kucharka, pasjonatka smaków, miłośniczka zwierząt. Od kilku lat zajmuje się zieloną gastronomią, ostatnio prowadząc liczne warsztaty dla małych i dużych. Tłumaczka i wolontariuszka. Pasjonatka życia.