Celowo zachowuję numerację z poprzedniego wpisu, coby zachęcić do zapoznania się z pakietem. I to jeszcze po kolei. A zatem…
11. Nie należy obgadywać ludzi po polsku. Uprzedzając pytania – nie przejęłam schedy po Jolancie Kwaśniewskiej w “Lekcjach stylu”. Przemawia przeze mnie czyste wyrachowanie i zdrowy rozsądek. Wraz z wejściem na rynek atrakcyjnej cenowo oferty biletów do Gruzji Polacy, niczym amerykańska stonka na polach, rozproszyli się po tej kaukaskiej krainie w sposób wręcz niewyobrażalny. Ma to swoje plusy dodatnie, przeważają jednak te ujemne. Pozytywnym aspektem jest możliwość spotkania naprawdę fajnych ludzi, którzy np. okazują się być Waszymi sąsiadami i po powrocie do kraju zamieniacie się w przyjaciół na całe życie. Nie można za to swobodnie dyskutować nad wzorami upocenia koszulki mężczyzny stojącego obok w kolejce, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo otrzymania w odpowiedzi sążnistej fangi w nos. Natknąć się na Polaków można absolutnie wszędzie i w każdych okolicznościach, co znacznie zwiększa możliwość wtopy. Ba, my w trakcie pobytu w Mestii swoich przyszłych przyjaciół poznaliśmy w polskiej knajpie, serwującej typowe dla naszych stron dania: wódkę, piwo, wódkę z mikrofali dla spragnionych dań na ciepło (w menu widziałam również i inne pozycje, ale nie cieszyły się zbytnim powodzeniem). Także – be aware.
12. Skorzystajcie z łaźni – będzie Wam chłodniej. Taką, w pierwszej chwili wątpliwą co do zasadności poradę, przedstawił nam przyjaciel, który swego czasu zwiedzał Tibilisi w trakcie największych upałów. Czyli w identycznych okolicznościach przyrody, co my. Ponieważ nienawidzimy przyklejającego się do ciała gorąca, na wakacje wybieramy zazwyczaj miesiące bardziej wiosenne, coby móc pozwiedzać w ładnym słońcu, jednocześnie nie paść jak mucha już pierwszego dnia od duchoty i skwaru. Tak się jednak złożyło, że do Gruzji polecieliśmy na przełomie lipca i sierpnia. I o ile w górach pogoda ta była iście epicka, zwiedzanie miast przySPARZAŁO nieco problemów. Z początku więc jego rada wydała nam się dość osobliwa. Pamiętni aury w tureckich termach nie do końca byliśmy przekonani czy to rozwiązanie jest nam w stanie pomóc w inny sposób, niż tylko doprowadzić do nagłego ataku serca i ukrócić cierpienia związane z temperaturą raz na zawsze. Na szczęście byliśmy w błędzie. Po całkowicie przypadkowym wyborze miejsca (z zewnątrz przypominającego cycek) i uiszczeniu kilkudolarowej opłaty, weszliśmy do pomieszczenia, które wyglądało jak pokój kąpielowy kierownika ośrodka wczasowego FWP w Mierkach. Ale nie o luksusy nam przecież chodziło, jeno o raj dla duszy i ciała. Rytuał rozpoczyna się od kąpieli w gorącej solance, a następnie przychodzi czas na szorowanie całego ciała szorstką rękawicą i pianą. Wszystko świetne, tylko masażyści raczej nie dostaną się do kolejnej edycji Top Model. Za to są mili i nie ma szans, żeby nabawić się przy nich kompleksów. Żeby się jednak nie rozpuścić całkowicie od tego relaksu i blokującego oddychanie wilgotnego gorąca, jest się polewanym wiadrem lodowatej wody. Kilka razy, do momentu, aż kolor ust nie będzie zbliżony do uzyskiwanego po zjedzeniu porcji pierogów z jagodami. No i dochodzimy do konkluzji. Gdy po tym wszystkim opuszcza się łaźnię, z mokrymi włosami i nie do końca wysuszonym ciałem (w cenie wejścia mamy “ręczniki” czyli podarte babcine prześcieradła, które mogą pełnić różne funkcje, ale na pewno nie wchłaniają wody) wiatr przyjemnie smaga skórę, człowiek czuje się jak Wenus z Milo i leci sobie na dodanych w termach skrzydłach przed siebie (euforia trwa pierwsze 40 minut, później wszystko wraca do normy).
13. Widok krowy oznacza przymusowy postój. Więcej, niż Polaków, na gruzińskich ulicach jest tylko krów. No może nie w dużych miastach, ale już poza głównymi ośrodkami – jak najbardziej. Na przykład na trasie, którą wesoło śmigasz sobie do celu, w zaciemnionych ścianach tunelu, leży stado muciek i ani myśli się ruszyć. W takiej sytuacji możliwych jest kilka opcji. Szaleć ze złości i rzucić się w przepaść. Zwyzywać wszystkie osoby znajdujące się w zasięgu wzroku. Można też zachować spokój kwiatu lotosu na tafli jeziora. Polecam to trzecie rozwiązanie – umiejętność przydatna w wielu sytuacjach życiowych, na wszystkich długościach i szerokościach geograficznych.
14. Gruzini mają wysublimowane poczucie bezpieczeństwa i estetyki i należy to zaakceptować. Począwszy od dość swobodnego podejścia do kwestii dopuszczalnej ilości alkoholu we krwi, sposobu prowadzenia pojazdów nad urwiskiem, przez jakość instalacji gazowych po zasady BHP. Tam po prostu tak jest i nikogo nic nie dziwi. Nie szokuje również widok wypasionego Mercedesa, zaparkowanego na podwórku zniszczonej przez brutalną historię ruiny z początków XX wieku. Co więcej – całkowicie normalne będą wnętrza tego zdewastowanego budynku – marmury, złocenia, kaukaskie kossaki i różne inne przejawy miejscowego luksusu. Kto oglądał film “Czarny kot, biały kot” Emira Kusturicy, ten doskonale wie, o co chodzi. My kochamy taki klimat, więc czuliśmy się z napotkaną stylówą jak w raju. A dystansu nabraliśmy już pierwszego wieczora, kiedy to zostaliśmy zabrani na najlepsze chinkali w Kutaisi (moim zdaniem wręcz najsmaczniejsze w całej Gruzji). Gdy pałaszowaliśmy boskie pierogowe sakiewki, zgasło światło. Jako jedyni przerwaliśmy konsumpcję, cała sala zaś biesiadowała dalej. Po trzecim wyłączeniu prądu (i pierwszej karafce wina) też przestaliśmy się denerwować i przełączyliśmy na georgian lifestyle.
15. Nad morzem pada i jest drogo. Nie wiem z czego to wynika (geografia nigdy nie była moją mocną stroną), ale aura nad gruzińskim morzem nie sprzyja zażywaniu kąpieli, tak słonecznych, jak i w słonej wodzie. Na kilka dni spędzonych na wybrzeżu, może jeden dawał nadzieję na ładną opaleniznę. Szczęśliwie wybraliśmy hotel, który zapewniał nam moc rozrywek na wypadek niepogody, począwszy od fitnessu w wodzie, na trawie czy w sali, po kryte baseny, siłownię etc. Jednak nie do końca o to nam chodziło. Zresztą po drugiej stronie hotelowych murów nasza miejscowość, czyli Chakvi, miała niewiele do zaoferowania, poza tandetnymi straganami i dziwnym miszmaszem. Z kolei niedalekie Batumi, które z pewnością serwuje znacznie więcej rozrywek, jest drogie. I chyba też nie do końca warte swojej ceny. Plaże kamieniste, woda o przejrzystości kawy z mlekiem i ciepłocie zupy owocowej, złote zęby odbijające się w bieli kozaków. Takiej Gruzji nie polecamy. Jedynie zachody słońca miały swój urok, no ale to chyba za mało, żeby z czystym sumieniem rekomendować wakacje nad morzem.
16. Nie należy się bać jednoosobowych marketów. Są super. A nawet hiper. Oferują produkty pełnowartościowe, a przy okazji nierzadko w gratisie otrzymacie ciekawą anegdotę. I tak na przykład muszę przyznać, że najlepsze chaczapuri, jakie jedliśmy, sprzedała nam ogorzała blondyna, którą spotkaliśmy w czasie podróży znad morza do stolicy. Gorące, świeże, pachnące. Pyszka. Jasne, zdarzają się zwietrzałe zioła, ale gdy sprzedaje je 200letnia staruszka za mniej niż złotówkę, to czy smak ma jakiekolwiek znaczenie? Sposobów podania jest wiele, począwszy od stylu misia z okienka, przez wózki, kartony, wrzucanie torebek foliowych do ruszającego ze stacji pociągu. Znakomicie sprawdza się również samochód, na bagażniku którego idealnie można wyeksponować wszystkie dostępne precjoza. No i mój zdecydowany faworyt, czyli mini porcje, dzielenie na sztuki, miligramy, taki take away w naparstku.
17. Gruzini są tak wspaniali, że po pierwszych pięciu minutach zapraszasz ich na Wigilię. Wielkanoc, chrzciny wnuczki, Sylwestra. Kochają Polaków, zresztą ze wzajemnością. Są bardzo otwarci, życzliwi i niebywale wręcz gościnni. Zawsze chętnie pomogą, nie próbują wyrolować, nakarmią po brzegi (nie tylko na suprze), odpowiedzą na wszystkie Wasze pytania i dorzucą kontener informacji od siebie. O jakiejkolwiek porze dnia czy nocy nie zjawicie się w ich progach, przyjmą z otwartymi ramionami, wyjmą wszystko, co mają w danym momencie w podorędziu najlepsze, i nie pozwolą się nudzić, aż do białego rana. Każdy zna każdego, dlatego nie musicie się o nic martwić, bo kilka telefonów załatwia napotkany problem. W zamian za zaufanie gwarantują absolutnie najlepsze wakacje ever. My całą Gruzje zwiedziliśmy z lokalnymi przewodnikami na pokładzie ich samochodów i po raz kolejny podkreślę – to naprawdę najlepszy wybór. Można z nimi konie kraść lepiej, niż z niejednym ziomkiem z Polski. To cecha nie do wyuczenia, dlatego taka cenna. I za to wielkie chapeau bas.
18. Nie śmiejemy się z Łady Niwy, bo to świetny samochód. Producenci czterech kółek prześcigają się w pomysłach na coraz to bardziej fikuśny desing, ładują w kokpit bilion gadżetów w stylu “krawaty wiąże- usuwa ciąże”, depczą technice po piętach, a agencjom reklamowym wypychają kieszenie po brzegi. I co z tego, jak i tak byliśmy jedynymi turystami, którzy bez problemu pokonali off roadowo szczyty Gruzińskiej Drogi Wojennej, podczas gdy wypasione auta utykały na różnych poziomach tej wyboistej trasy. Łady są na Kaukazie widokiem tak powszechnym, jak stare amerykańskie samochody na Kubie. Z tą jednak różnicą, że to kawał niezniszczalnej maszynerii, która w niepozornym wyglądzie kryje potężną moc. A że nie ma klimy? Wystarczy sobie kupić mini – wiatraczek na baterie i problem z głowy. Dlatego też jeśli Wasz zamówiony kierowca podjedzie na pierwszą górską wycieczkę takim wozem – nie kręćcie nosami, tylko kopcie się w tyłki po piętach ze szczęścia.
19. Nie żartujemy sobie również ze Stalina. Poza odwiedzanym przez turystów muzeum ulokowanym w mieście narodzin wodza, czyli Gori, wizerunków Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwilego jest w całym kraju mnóstwo. Tak zarówno portretów, jak i przemyconej w architekturze estetyce, zrodzonej onegdaj w szalonym umyśle dyktatora. Co więcej, pamięć dla jego – wątpliwej jakości zasług – nie tyle że jest kultywowana, co wręcz ostatnimi laty odżywa. Wielu wiekowych już miejscowych z rozrzewnieniem wspomina “lepsze czasy” komunizmu, młodzi szczęśliwie nie zachwycają się metodami stosowanymi przez obłędnego Józefa. Chciał, nie chciał, jest on jednak marką turystyczną, rozpoznawalną na całym świecie. Z drugiej strony – nie powinno to dziwić w czasach, gdy celebrytą zostaje Issei Sagawa. Kanibal.
20. Zamiast szpilek spakujcie buty trekkingowe. Nie chodzimy z Sebkiem po górach. Wakacje w Polsce spędzamy przede wszystkim na Mazurach, czasem nad morzem, we wioskach, do których poza węglem nic nie dojeżdża, góry nie wiedzieć czemu zostawiając zawsze na szarym końcu. Podejście jednak zmieniło nam się diametralnie po wakacjach w Gruzji. Kaukaz jest tak zjawiskowy, że nawet cierpiących na agorafobię wykurzyłby z czterech ścian. Tam nawet nie sposób się zmęczyć, ponieważ cały czas jest się ładowanym pozytywnymi wibracjami płynącymi z nieskażonej jeszcze przez człowieka natury. Nie są to jednak góry łatwe, dlatego sugerujemy wyposażyć się w porządny sprzęt do trekkingu, a fikuśne obuwie zostawić w domu. Swanetia, czyli najcudowniejszy z możliwych górski region, nie obfituje w nocne kluby i drogie restauracje. Imprezuje się pod gołym niebem, patrząc na gwiazdy z chlebowym plackiem w jednym ręku i szklanicą wina w drugim. Jedyne co nam do szczęścia potrzebne, to wygodne ciuchy i aparat. Aczkolwiek muszę przyznać, że do wdrapywania się na skały nad urwiskiem świetnie nadały się japonki – dzięki nim łatwiej wyczuć podłoże i jest większa szansa na przeżycie.
21. Astmatycy niech zabiorą zaś sporo inhalatorów- widoki zapierają dech w piersiach. Nie wiem czy istnieje na świecie drugi taki kraj, w którym mówilibyśmy WOW tak często, jak w Gruzji. To jest wręcz nieprawdopodobne, żeby na każdym kroku doświadczać obrazów wyglądających jak wygaszacze Windowsa. Przede wszystkim w wysokogórskiej Swanetii, ale i w graniczącej z Azerbejdżanem Kachetii lub po prostu gdzieś po środku niczego. Warto się więc spieszyć ze zwiedzaniem tych wspaniałych przestrzeni, zanim turyści nie zadepczą tego, co najpiękniejsze.
To już koniec najpotrzebniejszych wskazówek. Oczywiście, jeśli chcielibyście o coś dodatkowo zapytać, zapraszam do kontaktu. W uzupełnieniu naszykuję jeszcze post z adresami do osób, u których nocowaliśmy i z których usług korzystaliśmy w czasie naszych wakacji. No i rzecz jasna wkrótce pojawią się testy opisujące szczegółowo każdy z naszych gruzińskich przystanków. Póki co proszę cierpliwie czekać, a w między czasie kupować bilety. Będą Państwo zadowoleni.
Witam.
Z niezbędnych wskazówek dorzucę jedną bardzo przyziemną mianowicie toalety. Będąc w dużych miastach jak już zajdzie taka nagła potrzeba szukajcie raczej najbliższej restauracji a omijajcie tzw.miejskie toalety. Gruzińskie szalety publiczne to olbrzymie wyzwanie estetyczne i wystawienie zmysłów wzroku i węchu na życiową próbę.
Są oczywiście szlachetne wyjątki ale wg.praw Murphiego akurat w tej newralgicznej chwili obok będą akurat nie te.
Dzięki za wskazówkę! Po tajskich czy kubańskich gruzińskie nie poraziły nas tak mocno, ale
na pewno warto stawiać na jak najlepsze rozwiązania!
Słuszna uwaga 😀
Co lepiej mieć ze sobą? Dolary czy euro? 🙂
Jak już się pewnie zorientowałaś w sieci znaleźć można mnóstwo różnych tekstów na ten temat i ciężko tu jednoznacznie doradzić. Bez problemów w kantorach w Gruzji wymienisz Euro i Dolary. Obecny średni kurs to około 1,8 PLN za 1 GEL więc pytanie jak będą wyglądały kury EUR i USD prze Twoim wyjazdem. Są też kantory (na pewno w Warszawie) gdzie możesz zaopatrzyć się w Lari już przed wylotem. Możliwości jest więc wiele i ciężko znaleźć złoty środek 🙂 My Gruzję odwiedziliśmy kilka lat temu i kursy które stamtąd pamiętamy są z pewnością nieaktualne.
Do listy porad os siebie mogę dodać, że:
1. Krowy reagują na klakson. W ogóle klakson w aucie to podstawowe wyposażenie.
2. Jeżeli ktoś ma delikatny żołądek to koniecznie pić czaczę. Po prostu trochę inna flora bakteryjna…
Świetny, bardzo praktyczny artykuł. Byłem w Gruzji 2 tygodnie z i powodzeniem mogę potwierdzić, że wskazówki to szczera prawda. Nawet jeśli nie jest się “nastawionym” na kontakt z drugim człowiekiem, nie zna się rosyjskiego (angielski w niewielu przypadkach się sprawdza), tubylcy widząc turystów z plecakami sami się zainteresują, zaproszą na kawę, postawią piwo. Nawet w dużym mieście, jak Kutaisi!
A propos picia czaczy na zatrucie – równiez potwierdzam. Moja towarzyszka podróży nieco się zatruła (po imprezie z poznanymi polakami, która się przerodziła w biesiadę gruzińsko-polską) i na następny dzień szklaneczka czaczy postawiła ją od razu na nogi.
Na wstępie – bardzo dziękujemy za miłe słowa 🙂
Co do języka – Sebastian musiał sobie w błyskawicznym tempie przypomnieć
licealne lekcje rosyjskiego. Na szczęście okazało się, że nie był to stracony czas.
Co do czaczy – po niej i ja nagle zaczęłam mówić płynnym rosyjskim. Również na biesiadach gruzińsko- polskich 😉
Gruzja to zdecydowanie kraj, który się dobrze wspomina
Festina lente – takie hasło przyświecało naszemu cudownemu kierowcy, uczącemu nas powolnego smakowania Gruzji.
Spokój, który od niego bił, nie pozwalał na pośpiech ani nagłe ruchy, takie jak klakson. Mimo iż nie przeżyliśmy
tego na własnej skórze domyślam się jednak, że dźwięk ten musi być bardzo pomocny 🙂
Gruzińska odmiana “klątwy Faraona” również nas nie dopadła, ale mogę z czystym sumieniem potwierdzić magiczną moc czaczy 🙂
Niestety informacja o morzu jest mocno przesadzona- ani tam jakoś specjalnie często nie pada, ani nie jest specjalnie drogo- ot, trafiliście akurat na kiepska pogodę i drogą miejscówkę.
Być może rzeczywiście mieliśmy kiepską pogodę, ale za nocleg placilismy więcej niż na Karaibach, które bądź co bądź oferują lepsze warunki “ogolnonadmorskie”.stąd ta kompleksowa negatywna ocena. Zalowalismy skrócenia pobytu w boskiej Svaneti na rzecz dość przeciętnego kurortu 🙁
Jeśli chodzi o zbiorcze zestawienie porad, to póki co na blogu dzielimy się naszymi wskazówkami dotyczącymi Tibilisi. Resztę miejsc opisaliśmy w osobnych artykułach 🙂 Pozdrawiamy